Pierwsza dystrybucja - moja przygoda z Linuksem
To ja tez napisze, a co! ;] Moje pierwsze podejscie do pingwina to Aurox 9.2 (jakies pare lat temu, wtedy chyba byl najnowszy). Meczylem sie z nim 2 albo 3 miesiace. Dzieki moim niebywalym umiejetnosciom i topornosci owczesnego softu funkcjonalny byl jak liczydlo. Samo odpalenie neostrady zajelo mi mniej wiecej tydzien. Teraz pewnie szybciej skompilowalbym sobie internet na dvd-rw gdyby sie dalo. ;]]]] Tak czy inaczej, gdyby nie to, ze zachowalem tez winde to tak dlugo bym pewnie nie wysiedzial.
Pojawil sie aurox 10, sciagnelo sie go, a jakze! Sek w tym, ze mozliwosc zbootowania go z dyskietki poszla do piachu bo 'kernel byl juz zbyt rozbudowany', a moj ultranowoczesny laptop powiedzial mi: 'O tu mnie cmoknij, w port podczerwieni, nie ma dyskietki - nie bootujemy'. Przeuroczo - 2,5gb sciagniete z netu + 4 cd i co? I mialem 4 nowe podkladki pod kubek. Mysle sobie: 'Dobra! Teraz debian! Tyle o nim slyszalem, apt-get i w ogole - nie moze byc zly'. Sciagnalem 3.0rc2, wszystkie 7 cd (no bo jak to? mam sobie cos instalowac przez internet? niby jak? :]), wypalilem i zaczalem instalowac. Czy mi sie podobal? Nie wiem, nie bylem w stanie przebrnac przez proces instalacji. Krotko mowiac - poleglem.
Troche mnie to przybilo i odpuscilem sobie wolne systemy operacyjne na pare lat. W tamtym roku, po wakacjach, jak tylko dostalem kompa z serwisu po wakacjach (spalila mi sie plyta glowna) zapadla decyzja - WINDOWS WON! Nie wiem czemu, tak po prostu. ;] Na pierwszy ogien poszla Mandriva 2007. Ogniotrwala raczej nie byla, wytrzymala na dysku niecaly tydzien i krew mnie zalala. Kumpel mowi, zainstaluj sobie ubuntu, tez proste, wszystko gotowe a ja mam obcykane to ci pomoge w razie czego. W ciagu godziny mialem juz sciagniete iso z kubuntu dapperem. Wypalenie - akcja! Zainstalowalo sie (wow! szybka instalacja i nie musze wybierac sposrod miliardow pakietow) i... zaczelo sie sypac. ;] KDE nie lubi sie z moim komputerem - dosc powiedziec, ze monitor wariowal jakby na prozaku mieszanym ze turbolaksem jechal. Miksowania dzwieku nie moglem uskutecznic pomimo usilnych staran. W koncu sobie poradzilem - kupilem SB LIve! na allegro (tak na marginesie polecam, kosztuja grosze a roznica pomiedzy tym a scalakiem jest kolosalna). ;]]] 2 tygodnie udreki pod KDE i przyszedl czas na Ubuntu 6.06 oraz gnome - wreszcie upragniony spokoj. ;]
Styczen - 'dobra, cos juz wiem, teraz sciagne 6.10 professional (obraz iso wazacy jakies 150mb, cos jak netinstall - instaluje tylko podstawowy system). Caly dzien kombinacji, instalacji chyba z 5 - za kazdym razem jak chcialem cos z gnoma usunac to sypal sie caly. Szlag mnie trafil, sciagnalem zwykle (no, nie takie zwykle bo tym razem wersje alternate - ubuntu bez livecd) 6.10 i wszystko bylo cacy. Bylo cacy ale mi sie znudzilo. ;]
Zblizal sie kwiecien, wiosna nadeszla - krotko mowiac czas na zmiany. :P Debian! Tak, teraz juz pewnie sobie poradze! No i poradzilem sobie. Zamontowalem etcha, milutki, wersja testing wiec paczki nawet nowe - nie jest zle. Forum niebywale przyjazne co stanowilo mila odmiane (co tu duzo ukrywac, na forumu ubuntu czlowiek czuje sie swobodnie jak na wczasach w Groznem z oddzialem Hitler Jugend na tym samym pietrze hotelu ;]]]) a sam debian zaskoczyl mnie stabilnoscia. Nie moglem uwierzyc, ze wersja rozwojowa moze byc stabilniejsza od wydanego pare miesiecy wczesniej ubuntu 6.10 (ubunciarz lubil mi walnac bledem tak z raz dziennie ;]). Dwa tygodnie pozniej etcha 'ustabilizowali' i poczulem, ze chce wiecej. ;] Zmiana wpisow w repo na lenny i szczescie powrocilo. 'Mniod mallyna', ale jak juz sie powiedzialo A to trzeba powiedziec B - zmiana wpisow na sid dist-upgrade. ;] Nie zaluje, stabilny ciagle tak samo, czasami nowe paczki cos namieszaja ale to drobnostki.;] Co prawda na dzien dzisiejszy o fglrx moge sobie pomarzyc ale moze to i lepiej, bo sesja sie zbliza, a tak to bylbym niewolnikiem tych przekletych gier (w tym momencie gram w gnome-sudoku i frozen bubble :P). ;]]]
Ot, moja historia.;]
Pojawil sie aurox 10, sciagnelo sie go, a jakze! Sek w tym, ze mozliwosc zbootowania go z dyskietki poszla do piachu bo 'kernel byl juz zbyt rozbudowany', a moj ultranowoczesny laptop powiedzial mi: 'O tu mnie cmoknij, w port podczerwieni, nie ma dyskietki - nie bootujemy'. Przeuroczo - 2,5gb sciagniete z netu + 4 cd i co? I mialem 4 nowe podkladki pod kubek. Mysle sobie: 'Dobra! Teraz debian! Tyle o nim slyszalem, apt-get i w ogole - nie moze byc zly'. Sciagnalem 3.0rc2, wszystkie 7 cd (no bo jak to? mam sobie cos instalowac przez internet? niby jak? :]), wypalilem i zaczalem instalowac. Czy mi sie podobal? Nie wiem, nie bylem w stanie przebrnac przez proces instalacji. Krotko mowiac - poleglem.
Troche mnie to przybilo i odpuscilem sobie wolne systemy operacyjne na pare lat. W tamtym roku, po wakacjach, jak tylko dostalem kompa z serwisu po wakacjach (spalila mi sie plyta glowna) zapadla decyzja - WINDOWS WON! Nie wiem czemu, tak po prostu. ;] Na pierwszy ogien poszla Mandriva 2007. Ogniotrwala raczej nie byla, wytrzymala na dysku niecaly tydzien i krew mnie zalala. Kumpel mowi, zainstaluj sobie ubuntu, tez proste, wszystko gotowe a ja mam obcykane to ci pomoge w razie czego. W ciagu godziny mialem juz sciagniete iso z kubuntu dapperem. Wypalenie - akcja! Zainstalowalo sie (wow! szybka instalacja i nie musze wybierac sposrod miliardow pakietow) i... zaczelo sie sypac. ;] KDE nie lubi sie z moim komputerem - dosc powiedziec, ze monitor wariowal jakby na prozaku mieszanym ze turbolaksem jechal. Miksowania dzwieku nie moglem uskutecznic pomimo usilnych staran. W koncu sobie poradzilem - kupilem SB LIve! na allegro (tak na marginesie polecam, kosztuja grosze a roznica pomiedzy tym a scalakiem jest kolosalna). ;]]] 2 tygodnie udreki pod KDE i przyszedl czas na Ubuntu 6.06 oraz gnome - wreszcie upragniony spokoj. ;]
Styczen - 'dobra, cos juz wiem, teraz sciagne 6.10 professional (obraz iso wazacy jakies 150mb, cos jak netinstall - instaluje tylko podstawowy system). Caly dzien kombinacji, instalacji chyba z 5 - za kazdym razem jak chcialem cos z gnoma usunac to sypal sie caly. Szlag mnie trafil, sciagnalem zwykle (no, nie takie zwykle bo tym razem wersje alternate - ubuntu bez livecd) 6.10 i wszystko bylo cacy. Bylo cacy ale mi sie znudzilo. ;]
Zblizal sie kwiecien, wiosna nadeszla - krotko mowiac czas na zmiany. :P Debian! Tak, teraz juz pewnie sobie poradze! No i poradzilem sobie. Zamontowalem etcha, milutki, wersja testing wiec paczki nawet nowe - nie jest zle. Forum niebywale przyjazne co stanowilo mila odmiane (co tu duzo ukrywac, na forumu ubuntu czlowiek czuje sie swobodnie jak na wczasach w Groznem z oddzialem Hitler Jugend na tym samym pietrze hotelu ;]]]) a sam debian zaskoczyl mnie stabilnoscia. Nie moglem uwierzyc, ze wersja rozwojowa moze byc stabilniejsza od wydanego pare miesiecy wczesniej ubuntu 6.10 (ubunciarz lubil mi walnac bledem tak z raz dziennie ;]). Dwa tygodnie pozniej etcha 'ustabilizowali' i poczulem, ze chce wiecej. ;] Zmiana wpisow w repo na lenny i szczescie powrocilo. 'Mniod mallyna', ale jak juz sie powiedzialo A to trzeba powiedziec B - zmiana wpisow na sid dist-upgrade. ;] Nie zaluje, stabilny ciagle tak samo, czasami nowe paczki cos namieszaja ale to drobnostki.;] Co prawda na dzien dzisiejszy o fglrx moge sobie pomarzyc ale moze to i lepiej, bo sesja sie zbliza, a tak to bylbym niewolnikiem tych przekletych gier (w tym momencie gram w gnome-sudoku i frozen bubble :P). ;]]]
Ot, moja historia.;]
To też się wypowiem. :-) Moja przygoda z linuxem zaczynała się wiele razy. Pierwszy był Red Hat 7.2. Ale byłem wtedy młody i nic mi się nie udawało :-P . Później spróbowałem Auroxa 9 i 11 Ale też jakoś mi to nie wychodziło. Następna była pod solidnej przerwie mandriva 2007. Ale jakoś mi nie odpowiadała. No i skończyło się na Debianie Etch 4.0 :-D
To był barrdzo dawno temu, nie miałem jeszcze neta, moim ulubionym filmem byli hakerzy a komputery były (i nadal są) dla mnie czymś więcej niż hobby czy narzędziem do pracy.. Kupiłem więc czasopismo linux+ do którego dołączony był slackware. Kombinowałem z nim chyba kilka miesięcy z przerwami. Niestety przez niewiedze, brak doświadczenia i fakt że byłem jeszcze młodym człowiekiem, nie udało mi się nic poza instalacją czystej konsoli (czasami nawet do końca zainstalować się nie chciał).
Potem były różne dziwactwa jak mokey linux (linux odpalany z dosa, zainstalowany na wirtualnej partycji w postaci pliku loop). Ten już przynajmniej miał X'y które działały "z pudełka" (chociaż był to tylko TWM ). Później kupiłem książke "Red Hat Linux dla opornych". Miałem problem z dołączoną płytą - była fabrycznie uszkodzona. Cudem jednak udało mi się go zainstalować. Podstawową barierą był nadal problem z odpaleniem dźwięku - kij z grami czy filmami, zresztą komp jakiego w tedy miałem był złomem nawet na tamte czasy, ale muzyka musi być!
Skuteczną prace z linuxem zacząłem dopiero parę miesięcy temu, a jakiś miesiąc temu wywaliłem w cholere winde.
Podsumowując - był slackware, monkey linux, był red hat, kilka krótkich epizodów z mandrake (syf jakich mało) auroxem (no dobra, jest więcej syfów :P), PLD (padał już przy instalacji, może z płytką było coś nie tak), był też FreeBSD, chociaż to nie linux (też coś zmaściłem przy instalacji). W końcu debian. Potem na krótko ubuntu, ale drażniła mnie ta "nachalna przyjazność" użytkownikowi. Linux powinien być linuxem, tajemniczym i niepoznanym lądem, którego eksploracja to codzienne odkrycia czegoś nowego. Upraszczanie go i upodabnianie do komercyjnych produktów to profanacja. Debian to dla mnie mekka informatyki, jednak samo dotarcie do niej to dopiero początek celu..
(dostaje weny od tej kawy, nie ma co, może otworze własnego bloga xD)
Potem były różne dziwactwa jak mokey linux (linux odpalany z dosa, zainstalowany na wirtualnej partycji w postaci pliku loop). Ten już przynajmniej miał X'y które działały "z pudełka" (chociaż był to tylko TWM ). Później kupiłem książke "Red Hat Linux dla opornych". Miałem problem z dołączoną płytą - była fabrycznie uszkodzona. Cudem jednak udało mi się go zainstalować. Podstawową barierą był nadal problem z odpaleniem dźwięku - kij z grami czy filmami, zresztą komp jakiego w tedy miałem był złomem nawet na tamte czasy, ale muzyka musi być!
Skuteczną prace z linuxem zacząłem dopiero parę miesięcy temu, a jakiś miesiąc temu wywaliłem w cholere winde.
Podsumowując - był slackware, monkey linux, był red hat, kilka krótkich epizodów z mandrake (syf jakich mało) auroxem (no dobra, jest więcej syfów :P), PLD (padał już przy instalacji, może z płytką było coś nie tak), był też FreeBSD, chociaż to nie linux (też coś zmaściłem przy instalacji). W końcu debian. Potem na krótko ubuntu, ale drażniła mnie ta "nachalna przyjazność" użytkownikowi. Linux powinien być linuxem, tajemniczym i niepoznanym lądem, którego eksploracja to codzienne odkrycia czegoś nowego. Upraszczanie go i upodabnianie do komercyjnych produktów to profanacja. Debian to dla mnie mekka informatyki, jednak samo dotarcie do niej to dopiero początek celu..
(dostaje weny od tej kawy, nie ma co, może otworze własnego bloga xD)
Cześć, nazywam się Piotrek i moją pierwszą dystrybucją był slackware 11.0
Bardzo przyjemna distro, można się wiele nauczyć i wyrobić dobre nawyki, jednak instalacja nowego softu może doprowadzić do szaleństwa. Ostatnio przerzuciłem się na debiana, mam zamiar doinstalować FreeBSD.
Acha, jeszcze knoppiksami się nieraz wcześniej ratowałem gdy winda siadała, ale to się nie liczy
Bardzo przyjemna distro, można się wiele nauczyć i wyrobić dobre nawyki, jednak instalacja nowego softu może doprowadzić do szaleństwa. Ostatnio przerzuciłem się na debiana, mam zamiar doinstalować FreeBSD.
Acha, jeszcze knoppiksami się nieraz wcześniej ratowałem gdy winda siadała, ale to się nie liczy
Tak na serio zabawa z Linuksem zaczęła się od Mandrivy (najdłużej ją miałem), po 6 tygodniach Debian i jak na razie tak zostało do dziś. W między czasie próbowałem Ubuntu, Kubuntu, Knoppixa i Auroxa, ale tylko tyle, że zobaczyłem jak wyglądają, miałem je krótko. Można więc powiedzieć, że moje pierwsze distro, to wspomniana Mandriva (zacząłem od 2007, potem 2007.1).